Norge – Droga Trolli i Atlantic Ocean Road
11 listopada 2017
-
Śmiejemy się, że mamy międzynarodowe dziewczynki. Wprawdzie obie urodziły się w Polsce, to każda „zagnieździła” się w maminym brzuchu w innym kraju. Tak jak często bywamy w państwie powstania Kudłatej – Anglii, tak w Norwegii, skąd „pochodzi” Zetka jesteśmy z dziewczynkami pierwszy raz.
A jak to się stało, że my z drugiego końca Polski obecnie w Norwegii? A tak… Mieliśmy w planach lot do Izraela. Ze znajomymi, ale bez dzieci. Ot, taki wypad weekendowy, odpoczynek od rodzicielstwa. Plany się nieco pozmieniały. A Babcia stwierdziła, że jak nie lecimy do Izraela to na w sumie nie przyleci, bo po co. No to nawet weekend w Kazimierzu bez dzieci odpadł. Stwierdziłam, że mieliśmy już zaplanowane! To miał być odpoczynek i 10 lat małżeństwa i 16 lat jak jesteśmy razem. Tiaaa, stare dobre małżeństwo. Jak nie możemy sami, to z dziewczynkami. Ale gdzie? Zaczęłam sprawdzać wszelkie strony. I o! Kupiłam! Bilety lotnicze wizzair. Za 4 osoby, podróż w obie strony za 321 zł. No jak tu nie kupować? Jak tu nie lecieć?
To było już dobrych tygodni temu! Z tej ekscytacji nie zauważyłam, że… tak tanie bilety są tak tanie bo… praktycznie bez bagażu. Tylko z najmniejszym z dostępnych podręcznych!?! I kurna jak my się w plecaczki szkolne zapakujemy??? Bo wielkościowo to mniej więcej tak wygląda. Chciałam dokupić choćby jeden bagaż główny. Ale… cóż jak zobaczyłam cenę – że 200 zł za 1 bagaż w JEDNĄ stronę… Nieeee, jakoś się zapakujemy. Chyba. Niech to będzie takie nasze wyzwanie! Zobaczymy, czy potrafimy się „skupić”.
No i co? My nie damy rady??? Lecieliśmy z czterema paczuszkami, w tym 1,5 plecaka to same jedzenie! Wracaliśmy już tylko z 3 plecaczkami, bo jeden pusty był spakowany. Ha! I nikt nie chodził brudny i śmierdzący! 😉
No i Zetka wyczuła „swój” kraj od razu!
Mimo wiatru urywającego głowy i deszczu jakby ktoś wiadrami prosto na nas łał, Zetka jadąc z lotniska do hotelu powiedziała „jaaaaaak tu pięknie”!!
A wierzcie mi, wpadliśmy do Norwegii w iście jesiennej aurze!Urok wysepek przy Ålesund jest niesamowity. Mosty nad Atlantykiem łączące je czy tunele to po prostu norweska magia!
Jednych szarość, skały, woda, tunele i wieczny deszcz mocno zniechęca do zwiedzenia tego kraju.
My jesteśmy jak nakręceni. Wspominamy, porównujemy do tego co opuszczaliśmy 9 lat temu. I jakby nie było, znów moglibyśmy tu bez mrugnięcia okiem wrócić!Odebraliśmy samochód.
Dojechaliśmy do hotelu. Pierwszy hotel z lotniska. To szaro-bury budynek, w którym znajduje się hotel, minimarket Kiwi, poczekania autobusowa!
Wchodzimy do recepcji. Dostajemy klucze i pytamy gdzie iść? Babeczka pokazuje, że musimy wyjść z recepcji i skręcić w lewo. Wychodzimy. Poczekalnia. Nic poza tym. Wracamy, idziemy z recepcji dalej prosto i wtedy w lewo. Jest hotel. Ale pokoje od nr 200. Hmmm. Wracamy do recepcji. Babeczka prosi, żeby poczekać i dzwoni. Wychodzi z nami. Kręcimy się na zewnątrz budynku i … tereeee. Okazało się, że mamy apartament z osobnym wejściem. Aneks kuchenny, spora łazienka, dwie sypialnie i salonik. Byliśmy bardzo miło zaskoczeni! Na zdjęciach, szczerze mówiąc, wyglądało to nieco słabiej. Tym bardziej, że szukałam czegoś tańszego, gdzie moglibyśmy się umyć i przespać w miarę wygodnie. Bo z nami jest tak, że nie przebywamy na urlopach w hotelach. Eksploatujemy okolicę. Często tą bliską ale zdąża się i tą daleką.
Przylecieliśmy. Rozpakowaliśmy się. Dziewczynki nawet się nie pogryzły jak dowiedziały się, że mają wspólne łóżko! No i co? Poziom radości z podróży jakoś załagodził ten temat.Było już ciemno. My chcieliśmy zobaczyć okolicę, wprawdzie tylko samochodem, ale jednak. A dziewczynki? Dziewczynki bardzo chciały zobaczyć czy widać zorzę polarną! Serio! Nie dało rady wytłumaczyć, że ta gruba warstwa chmur nie przepuści. One wiedziały lepiej. No nic. Ważne, że chcą wyjść z domu.
Objechaliśmy naszą wyspę, pojechaliśmy do samego Ålesund, zrobiliśmy najpotrzebniejsze zakupy i wróciliśmy na kolację. I tak! Najtańszy chleb w Norwegii kosztuje 14zł 🙂 kilogram jabłek, pomidorów itp… lepiej nie wiedzieć. Baaaardzo oszczędnie robiliśmy zakupy! Tylko tyle ile trzeba. Dobrze, że całkiem sporo zabraliśmy ze sobą!
Sobota
Na sobotę w swoim notesiku zapisałam – droga Trolli i Geiranger.
Jednak jak to w życiu, plany swoje, rzeczywistość swoje. No ale dzień zapowiadał się ładnie. Jak na to co prognozowano.No i oczywiście, nie planowaliśmy jechać do punktu A non stop. To nie my. U nas, co fajniejszy zakątek to i krótki spacer!
Wcześniej już wiedziałam, że przejechanie całości drogi trolli może zaończyć się podobnie jak nasze przygody na Trasie Transfogaraskiej w Rumunii.
Jednak trasa trolli jest na większym odcinku przejezna.
Aż do parkingu gdzie zaczynają się też szlaki piesze
i jest punkt widokowy na najbardziej okazałą część tej drogi.
No i co najważniejsze… jest jeden z najsłynniejszych znaków drogowych „uwaga trolle”!
Chwilę pokręciliśmy się na parkingu, ścigając się z deszczem i chmurami zakrywającymi szczyt z największymi zawijasami drogi trolli.
Do Geiranger nie mieliśmy szans przejechać tędy. Jak zamknięta droga, to zamknieta. Wsiedliśmy do samochodu, bo się mocno rozpadało. Zjedliśmy lunch i otworzyliśmy mapę. Nie bardzo uśmiechało nam się objeżdżanie gór, żeby dojechać do tego fiordu. Bliżej okazało się, że jest Trasa Atlantycka.No to co? Korekta planów. Zamiast jutro- dzisiaj do Molde i dalej na północ. A Geiranger zdobędziemy jutro.
Sam dojazd do Trasy Atlantyckiej trochę nam zajął… A bo to przeprawy promowe.Na pierwszej Kudłata trochę się popłakała ze strachu. Ona ogólnie nie bardzo lubi znajdować się w pojazdach pływających? Czy łódka, czy kajak, czy prom…Nie, dziękuję.
Postoję na twardym lądzie, ewentualnie popatrzę z góry. Na szczęście późniejsze promy znosiła już lepiej.
Dojazd…No zajął chwilę, ale co mogliśmy to robiliśmy przystanki, podziwialiśmy, spacerowaliśmy. Mimo chmur, mimo stalowych wszędobylskich barw… widoki na liczne fiordy, po prostu powalały. Nawet dziewczynki piały z zachwytów, a Zetka stwierdziła, że tu jest najpiękniej! No ale Ona jest stąd.A Droga Atlantycka… Robi wrażenie nawet jak wieje tak, że z samochodu wyskakuje się na 5min, bo głowy wyrywa!
Mimo deszczu i tych stalowych nisko wiszących chmur… Te mosty między wysepkami,
te fale rozbryzgujące się z łoskotem o skały
i te czerwone domki na takich skalistych niewielkich wysepkach…
Inny świat. I… inna kawa! Tfu, nie obrażając kawy. Ani razu! Ani kropli porządnej dobrej, parzonej kawy! Ja nie piłam swoich nawet do połowy, bo żołądek się buntował już po pierwszych łykach… Norwegowie zdecydowanie powinni nauczyć się szykować dobre kawy! Dobrze, że mieliśmy swoją kawiarkę i przywiezioną swoją, zmieloną w domu kawę! Przynajmniej rano mogłam cieszyć się smakiem dobrej kawy.
Z dodatkowych atrakcji dzisiejszego dnia mieliśmy platformę wiertniczą – coś co ułatwiło i wzbogaciło tych wikingów – była bardzo blisko lądu i robiła niesamowite wrażenie.Wracając do hotelu nie mogliśmy tak cieszyć oczu widokami, bo było już ciemno i padał deszcz lub deszcz ze śniegiem niemal bez przerwy.
Ale dziewczynki z wypiekami na twarzy opowiadały sobie która gdzie zobaczyła trolla. A ja podkręciłam je tym, że następny dzień ma nam podarować zabawę w śniegu! To był pisk radości. Nie dały mi powiedzieć, że może padać, ale nie koniecznie może leżeć. Że jutro się na wycieczce przekonamy.
Dzień zakończyliśmy czytając kolejny dzień przygód Neli na Finlandii. Dziewczynki stwierdziły, że są już taaaaaaak blisko Mikołaja. I też mogą zobaczyć renifery. I one widziały trolle, a Nela tam nie.