Wallijskie lato…
29 listopada 2017
-
Staramy się dwa razy do roku polecieć do Babci do UK.
Jakoś tak bywało, że albo święta albo jesień albo wiosna. Tylko pogoda w tej Anglii w tych porach roku to tak lekko nie fajna.
W tym roku stwierdziliśmy, że czas posmakować angielskiego lata! Że może jakiś wypad poza Bristol? Może w końcu uda się dziewczynkom w samym Bristolu pokazać Balloon Fiesta?
Jakeśmy postanowili, tak też zrobili.Bilety były zabukowane na początek sierpnia. Oczywiście, to już chyba tradycja, że jak lecimy LOTem do UK to ZAWSZE jest jakieś opóźnienie. Tym razem też czekaliśmy ponad godzinę dłużej niż powinniśmy. I w takich momentach niezastąpione są „tablety uspokajające”.
Ooooo, MAMOOOOOOO, nasz krokodylek.
Tak się złożyło, że On miał mieć wolne… a w sumie z całego pobytu AŻ 3 dni w tym weekend miał wolne, bo musiał siedzieć w pracy.
No nic, trzeba było zacząć oczywiście od modyfikacji planów. Pierwotnie chcieliśmy wybrać się do Snowdonii na dwa, trzy dni. Chcieliśmy.
Ale jak Mu urlop się ciut obcięło, na rzecz dojeżdżania do pracy. Żeby tylko dojeżdżania. Pół Anglii zjechał. Bo tam kontrola, tam rozmowa, tych odebrać, tam zawieźć… Jednym słowem w UK urlop był nam nie pisany w tym roku.
Został weekend. Też się jakoś zagospodaruje. Nie cały, bo w sobotę rano miał jeszcze coś z pracy.
No to co?
No jak to co? Jak zwykle… objazdówka. Ale first… full english breakfast!Pierwszy dzień to Park Narodowy Breacon Beacons.
To park narodowy położony w południowej części Walii. Z dwóch stron zamknięty Black Mountains. Cały park to tereny górzyste. Jest się po czym wspinać. Ale to nie tylko raj dla tych co uwielbają górski treking. To teren usłany jaskiniami, zamkami czy starymi kopalniami. Skorzystaliśmy odrobinkę niemal ze wszystkiego.
Oczywiście jak to my. Mamy plan, że zobaczymy to i to, że tyle i tyle jest do punktu A. Tylko jeszcze nigdy zwiedzając nowe tereny nie dojechaliśmy wg tego co nam pokazują różne mapy. Za dużo przystanków, spacerów, podziwiania tego co „po drodze”.
Cudownie! Wielkie połacie pól, chmury, góry.
Czego chcieć więcej? Może ciut wyższej temperatury? Bo lato to dla nas przynajmniej ze 23 stopnie… A tu? no cóż. Nie trafiliśmy na najlepszą pogodę. Iście angielskie sierpniowe lato? To trochę słońca, trochę deszczu, na bank wiatr i oszałamiające… 15 stopni!! No dobra, bywało i 17. Jak oglądałam foty z Lbn gdzie ludzie prazyli się przy 30 stopniach… to szlak jaśnisty mnie zalewał! Ale co zrobić? Takie uroki Wielkiej Brytanii! (trzeba się przyzwyczajać?)
Ruszyliśmy po śniadaniu z Bristolu przez most drogą A40.
Postanowiliśmy, o ile się uda, wystarczy dnia i nie zamarźniemy, objechać BB do okoła.
Nasz pierwszy główny przystanek to jaskinie http://www.showcaves.co.uk , czyli jaskinie i dinozaury, farma i przyroda pisząc tak po polsku. Nim jednak dojechaliśmy… Miliony przystanków! I „pogoń” z aparatami za pozującymi owieczkami, których na walijskich drogach nie brakuje.A to pięknie tańczące chmury po deszczu na tle walijskich wzgórz.
Po drodze jest sporo punktów widokowych,parkingów przy szlakach. Jest gdzie się powłóczyć.
Następnym razem zabieramy plecaki z prowiantem i porządne buty. Aaaa i kurtki przeciwdeszczowe – always!
W końcu dojechaliśmy do dinozaurów w Dan-yr-Ogof.
Ale same dinozaury już na dziewczynach nie robią takiego wrażenia jak jeszcze parę lat wcześniej.
Zaliczyłyśmy wszystkie trzy jaskienie. Tak piszę w formie żeńskiej, ponieważ On już po tych setkach kilometrów zrobionych w ostatnim czasie, po prostu został na parkingu i…spał w samochodzie.
Taki „urlop”… w pracy. Każda z jaskiń jest inna. Są różnych wielkości. Dan yr Ogof całkiem spora.
Chyba najpiękniejsza w tym kompleksie jest jaskinia Cathedral Cave.
To olbrzymia jaskinia z rzeką i wodospadami w środku. Jest też kapliczka dla tych, co chcą np. ślub w nietypowym miejscu. Jak byłyśmy, to akurat przygotowywano miejsce do uroczystości ślubnej. A jak wyszłyśmy, to przy wejściu zbierali się goście. Odważni. Bo w jaskiniach dość „rześko” a niektóre kobity no… tylko w sukniach. Bone Cave jest najmniejsza.
Można w niej zobaczyć jak wygląda praca archeologa.
W jednenj z jaskiń można zobaczyć malowidła ścienne.
Są też rekonstrukcje różnych scen z życia jaskiniowców.
I… no cóż to jest przedsatwione bardzo realistycznie, więc dla bardziej wrażliwych dzieci może wydawać się nawet straszne. A moje Potworzyce?… Co zobaczyły?…
KUPĘ!!!! I się śmiały. No życie. Kiedyś robiono tam gdzie się kucnęło. Po prostu. Ogólnie uważam, że te jaskinie to fajna lekcja historii.
Między jaskiniami ucina się spacerki po parku,
gdzie między drzewami poustwiane są najróżniejsze dinozaury.
Przyjemny spacer.
Tym przyjemniejszy, że nawet pogoda zrobiła się jakby bardziej wakacyjna.
Na koniec poszłyśmy do sklepiku z pamiątkami, obok którego jest knajpka i młyn.Bo jakżeby inaczej! Dziewczynki wybrały sobie kamyczki a ja…kolorową bransoletkę. A co! No dobra… w sumie to dziewczynki i ją wybrały.
No i zeszłyśmy na dół,
na parking budzić tatulca.
Z bagażnika wyciągnęliśmy prowiant. Szybkie posilenie i jeszcze spacer na farmie,
coby On mógł się rozprostować, a dziewczynki pobawić na „zwykłym” placu zabaw.
Cały kompleks przygotowany jest dla turystów świetnie! dla tych co chcą przyjechać z namiotem czy karawanem też! Więc można spokojnie przyjechać tutaj na dłużej i korzystać z uroków Brecon Beacon w 100%.
Ale ale. Tatko wyspany chciał z tego parku też coś uszczknąć. A, że tu już wszystko obeszłyśmy i powoli zamykano miejsca, stwierdziliśmy, że posmakujemy spacerów przy wodospadach!
Pojechaliśmy Waterfall Country Bro’r Sgydau.
No i cóż… Tutaj zdecydowanie trzeba ubrać WIELKIE kalosze!
I spodnie i kurtki, których nie będzie Wam żal! Tak też wyglądali rodowici walijczycy na tutejszych ścieżkach. Oczywiście spokojnie można spacerować z psami. Choć… zwłaszcza te malutkie psiaki… wyglądały jak kulki błoda popychane wiatrem.
Tereny piękne!Trochę nam się kojarzyły z Roztoczem.
Las, szumiąca rzeka i ścieżki.
I wodospady.
No właśnie. Wodospady na fotkach u innych, jak szperałam w netach inspiracji wyglądały znacznie okazalej. Ale i tak nam się podobało.
Cali umorusani ale z bananami na ustach wracaliśmy do Bristolu.
A ja już myslałam, co gdzie w niedzielę.